piątek, 28 listopada 2014

Wolny strzelec (2014)






Dan Gilroy znany jest przede wszystkim jako scenarzysta. I to dość marny, ustępujący swojemu starszemu bratu Tony'emu. A jednak - wystarczył jeden film, by usunąć brata w cień. Przed wami Wolny strzelec, czyli imponujący debiut reżyserski Dana Gilroya i rola życia Jake'a Gyllenhaala.










Lou Bloom to cwaniak ze znakomicie wyćwiczoną opcją auto prezencji. Poza drobnymi oszustwami i kradzieżami, jego czas wypełnia poszukiwanie okazji do zaistnienia i zarobienia grubych pieniędzy. Los uśmiecha się do niego, kiedy staje się świadkiem wypadku drogowego - wtedy po raz pierwszy dostrzega na czym polega praca tzw. wolnych strzelców. Nocne sępy, które za odpowiednią kasę są w stanie wetknąć kamerę tam, gdzie zwykły człowiek brzydziłby się zajrzeć. Żarówka się zaświeciła - Lou dostrzega swoją wielką szansę. Krwawy biznesplan właśnie się narodził. I co najgorsze - aby zrealizować go w 100 %, Bloom nie przebiera się w środkach. Dla lepszego ujęcia jest w stanie przetaszczyć trupa w inne miejsce. Wyznacza krwawą ścieżkę, którą będzie podążać w imię sukcesu i zaspokojenia socjopatycznych ambicji.


Chore żądze Lou potęgowane są przez wymagania telewizyjnych pracodawców - im więcej zbrodni i kolizji, tym wyższe słupki oglądalności. Zapotrzebowanie na przemoc nakręca spiralę, w której Bloom czuje się jak ryba w wodzie. Ochoczo wchodzi na pokład telewizyjnych hien. Świadomy swoich wyjątkowych, jak na wymogi pragnącej trupów stacji, materiałów, z łatwością podporządkowuje sobie szefową nocnej zmiany. My natomiast otrzymujemy kolejną porcję krytyki mass mediów - zapatrzonych w rankingi i stan konta, pozbawionych skrupułów, wreszcie działających w imieniu wartości wyższej niż cokolwiek - zysku. Bezduszny wizerunek mediów to mocno nasilający się trend w kinie - wystarczy przypomnieć sobie chociaż Zaginioną dziewczynę Finchera. Schemat jest ten sam - pokazujemy brutalność i manipulujemy. Tyle, że w Wolnym strzelcu ten obraz jest nieco przerysowany. Brak jakiejkolwiek moralności Niny jest naciągany, a strach jej współpracowników przed przeforsowaniem własnego zdania groteskowy. A Lou spełnia swój american dream. Dokooptowuje do pracy Ricka - jest to postać o tyle ważna, że to on jest wyznacznikiem granic, które Bloom w pełni świadomie przekracza. A robi to bez wahania i cienia wątpliwości.


Wkraczamy do świata zdegenerowanego kamerzysty-amatora. Świata idealnie skrojonego, bez wad i dziur. Lou nie widzi żadnych ślepych ulic na swojej trasie do sukcesu. Perfekcyjnie, bez draśnięcia przechytrza wszystkich. Wybiela się w każdej sytuacji. Jest zawsze krok przed wszystkimi - to co jest kontrolowaną asekuracją Blooma, my możemy nazwać brakami scenariuszowymi. Łatwość z jaką Lou prze do przodu jest porażająca. Ale gdzie jest haczyk? Gilroy zupełnie odwraca perspektywę spojrzenia na głównego bohatera. Nie dostajemy szlachetnego męża stanu ratującego rodzinę, dla którego ilość happy endów jest nieskończona. Nie, gościem, który ma odnieść sukces, jest manipulująca otoczeniem gnida. To on ma odnieść sukces, to on jest wygranym. Gilroy zamyka nas w zhermetyzowanym świecie drania, gdzie nie ma miejsca na przypadek. Obserwujemy chwałę jego oczami. Szczęśliwy koniec nabiera innego znaczenia. 

A to dzięki Jake'owi Gyllenhaalowi - wychudzonemu wykolejeńcowi o przetłuszczonych włosach, z obłędem w oczach, kiedy tylko pojawia się informacja o katastrofie. To on nadaje ton swojej postaci, umiejętnie, od samego początku buduje jej wizerunek bezwzględnego szaleńca. Kradnie każdą scenę dla siebie. Oscary czekają na Jake'a z otwartymi rękami.

JEDNO OKO NA...
Plakat reklamujący Wolnego strzelca. Dzieło sztuki, majstersztyk. Wymuskany, pachnący latami 80, zrobiony z pomysłem.

DRUGIE NA...
Prawdopodobnie najbardziej trzymającą w napięciu scenę roku 2014. Naprężone mięśnie i oczekiwania na finał. Domyślicie się o co mi chodzi.

Wolny strzelec to obowiązkowa pozycja każdego kinomana. Nie tylko kinomana. Gilroy zrobił kawał dobrego kina o zupełnie innym spojrzeniu na bohatera. Dostajemy negatywnego kosztem pozytywnego. Warto zobaczyć dla: kapitalnego Gyllenhaala oraz dla Los Angeles - tym razem nie skąpanego w słońcu, a pochłoniętego mrokiem. Mocna ósemka.

 


tytuł oryginalny: Nightcrawler
reżyseria: Dan Gilroy
scenariusz: Dan Gilroy
obsada: Jake Gyllenhaal, Rene Russo, Riz Ahmed, Bill Paxton
czas trwania: 117 



2 komentarze:

  1. Namówiłeś mnie, szczerze mówiąc na początku zastanawiałem się czy nie jest to film na podstawie gry (plakat rodem z klasyka jakim jest Mafia), ale po przeczytaniu z chęcią poświęcę 2 godzinki aby zobaczyć to dzieło :)
    Btw. całkiem udany powrót do pisania po chorobie - miło i lekko się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale zaraz - masz na myśli plakat filmowy czy zdjęcie Jake'a z kamerą w dłoni? Film jest naprawdę dobry - to jest to, kiedy wiesz, że dobrze wykorzystałeś swój czas. Daj spokój, przez 3 tygodnie byłem wrakiem, nie nadawałem się do niczego....

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...