niedziela, 3 sierpnia 2014

Frank (2014)



reżyseria: Leonard Abrahamson
scenariusz: Jon Ronson, Peter Straughan
obsada: Michael Fassbender, Domhnall Gleeson,
Maggie Gyllenhaal, Scoot McNairy



Michael Fassbender pokazuje, że nawet ze schowaną w sztucznej głowie wielkości piłki lekarskiej twarzą, można zagrać mistrzowsko. Jego bohater, Frank, to przykład, że czasami nie ma różnicy pomiędzy człowiekiem szalonym (dosłownie) a niezwykle oryginalnym. 






Fassbender, który przecież wywodzi się z kina niezależnego, nie dał się całkowicie wciągnąć hollywoodzkim mackom. Do tej pory rozważnie dobiera role i nie daje się w żaden sposób zaszufladkować, nawet udział w nowych, zrestartowanych X-Menach, gdzie jest główną postacią, nie przeszkadza mu budować swojej legendy. Za duże słowo? Być może, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że za każdym razem pojawiając się na ekranie, kradnie film dla siebie, to musimy mieć świadomość, że mamy do czynienia z aktorem wyjątkowym. Frank Leonarda Abrahamsona jest tego kolejnym potwierdzeniem - Fassbender samym językiem ciała powala na łopatki swoich kolegów, którym przecież wielkiej imitacji głowy nie posiadają. 

Frank to lider ekscentrycznej kapeli muzycznej. Jego znakiem charakterystycznym jest głowa z włókna szklanego, z którą się nie rozstaje. Nigdy. Sen, prysznic, posiłek - to dla Franka żaden argument by pozbyć się sztucznej bańki. Tak jak dziwny jest sam Frank, tak równie dziwna jest jego grupa oraz muzyka przez nich grana. Kiedy klawiszowiec zespołu próbuje popełnić samobójstwo, Soronprfbs (tak nazywa się kapela) dokooptowuje jako członka Jona, nudnego rudzielca szukającego sposobu, by go dostrzeżono. O ile dla Jona jest to początek przygody życia, to dla Franka i towarzyszy nie zwiastuje to niczego dobrego. Przestrzeń, która była tak pieczołowicie przez nich chroniona, zostaje zaburzona, bo Jon jest najzwyczajniej w świecie... normalny. Tak - Frank, Clara, Don i reszta grupy to ludzie pokiereszowani emocjonalnie, budujący własne światy oparte na urojonych wartościach. To co dla nich jest normalne, dla innych wydaje się być szalone. Tworzą swoją ekscentryczną muzykę, bo właśnie w tym najlepiej się czują. Nie chcą być sławni, nie zależy im na sławie i pieniądzach. Są przeciwieństwem Jona, który szuka sposobu by zaistnieć. Szuka rozgłosu, szuka oderwania się od statecznego, pozbawionego emocji życia. Wykorzystuje wykolejeńców dla swoich potrzeb i ideałów.

W jaki gatunek wpisuje się film Abrahamsona? Kino niezależne? Niekoniecznie. Cechy Franka nie wpasowują się idealnie w offowy kanon, film jest bowiem mieszaniną zarówno kina niezależnego jak i popularnego. Łatwo jednak pewne granice wyznaczyć - kiedy obraz przechodzi z offu w klimat hollywoodzki. Mglista, deszczowa Irlandia - to tam zespół nagrywa album, to tam czujemy, że mamy do czynienia z kinem niezależnym. Dziwni ludzie, ich problemy i lęki, trup, niecodzienne poczucie humoru. Tak to jest to, co chce się oglądać. Wszystko spala na panewce, gdy reżyser rzuca nas na wymarzony przez Jona koncert. Frank traci swój wyjątkowy klimat i zaczyna zmuszać nas do odczuwania emocji podobnych do tych, które istnieją w filmach popularnych, kasowych. Żal, złość, współczucie, łzy? Wszystko to traci swoją moc, po tym co widzieliśmy w Irlandii. Płynne przejście Abrahamsona z konwencji w konwencję, zmienia się w chropowatą ścieżkę usłaną kolcami. Męczy się reżyser, męczą się aktorzy, męczymy się my.

Hipnotyzuje muzyka, hipnotyzuje Fassbender. Ale przyklasnąć trzeba również ostrej jak brzytwa Maggie Gyllenhaal (Clara), destrukcyjnemu Domhnallowi Gleesonowi (Jon) i intrygującemu Scootowi McNairy'emu (Don). Każdy z nich stworzył zupełnie inną, skontrastowaną ze sobą postać. Brawo. 



MOJA OCENA:
7/10




Wokalna próbka możliwości Fassbendera i przykład tego, o czym Soronprfbs śpiewali :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...