czwartek, 12 listopada 2015

Spectre (2015)


To już dwudziesty czwarty film o agencie Jej Królewskiej Mości. Czwarty z Danielem Craig'iem w roli Jamesa Bonda. Drugi z Samem Mendesem na stołku reżyserskim. Reżyser oscarowego American Beauty rozpieścił nas ostatnim Skyfall, dlatego Spectre stał się jednym z najbardziej oczekiwanych filmów roku. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje? Ciężko ocenić. Mendes postanowił puścić oczko fanom bondowskiej serii, co rusz nawiązując do poprzednich części, jednak nie potrafił utrzymać wizerunku Bonda, którym operował Craig - poważnego, surowego, pokiereszowanego psychicznie. Jeżeli tak miało wyglądać pożegnanie aktora z rolą 007, to Mendes zepsuł wszystko to, co Craig wypracował w trzech poprzednich częściach. 






Powierzenie roli najsłynniejszego agenta XXI wieku Danielowi Craig'owi, to jedna z najlepszych decyzji dotyczącej przygód Bonda. Surowy wizerunek i zwierzęcy magnetyzm brytyjskiego aktora, uczynił Bonda bardziej realistycznym, takim, z którym moglibyśmy się identyfikować o wiele mocniej, niż z poprzednikami stąpającymi po absurdalnych stopniach. Począwszy od Casino Royale, jesteśmy w stanie uwierzyć, że James Bond to facet z krwi i kości, który realizuje misje zbliżone maksymalnie do realnego stanu rzeczy. Nie podróżuje w kosmos, nie rozprawia się w pojedynkę z armią szaleńców, wreszcie potrafi oberwać i bywa skazany na pomoc drugiej osoby. Spectre w pewien sposób odcina się od poprzednich trzech części, jednocześnie hołdując wszystkim Bondom na przestrzeni pięćdziesięciu lat. Jednak to nie tylko pokłony czynią Spectre filmem stosunkowo przeciętnym - nawiązania do poprzedników byłyby znośne, gdyby nie licho skonstruowany scenariusz.


Nigdy nie byłem fanem Bonda, szczególnie w konwencjach serwowanych przed erą Daniela Craiga. Ba, tak naprawdę to moja znajomość filmowych historii agenta 007 zaczyna się od gogusiowatego Brosnana, którego misje rozpisane były z przymrużeniem oka. Komentowania licznych odniesień do poprzednich filmów o Bondzie nie będzie, bo byłoby to nie fair. Jasne, rola Bonda w popkulturze jest niemal kultowa i nawet jeśli nie oglądało się filmów, gdzie główne role grali Connery czy Moore, to pewne sceny i czarne charaktery są nam znane. W Spectre, nawet bondowski laik, znajdzie odsyłacz do przeszłości.


Po początkowej, skądinąd znakomitej, sekwencji w Meksyku, Mendes fabularnie hamuje i rzuca nam pod nogi skrawki scenariusza, który mamy sobie sami posklejać. Fundamenty, które tak solidnie trzymały Casino Royale, mniej Quantum of Solace a bardzo mocno Skyfall, tutaj są wyjątkowo nietrwałe. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać - czy moja konsternacja spowodowana jest głęboką niepamięcią poprzedniego filmu, czy scenariusz do Spectre jest tak miernie sklecony? Efektowne ujęcia i kaskaderskie popisy to nie wszystko, ważna jest klamra, która by to ładnie spinała.

Wydaje mi się, że konwencja, którą przyjął Mendes, nie pasuje nie tylko mi. Daniel Craig stracił gdzieś swój luz i naturalność, która była jego znakiem rozpoznawczym. Nerwowe uśmiechy i czerstwe one-linery to nie to, co miało być podsumowaniem przygody aktora z rolą Bonda.


Czarny charakter to kolejne spojrzenie w przeszłość. Ernsta Stavro Blofelda zapamiętano jako najbardziej charakterystycznego antagonistę Bonda, postać chętnie parodiowaną (Austin Powers puszcza oczko). Blofeld/Oberhasuer Christopha Waltza to karykatura - jednak nie jest to wynik cech szefa organizacji WIDMO, tylko maniery austriackiego aktora, której nie może się pozbyć od popisów u Quentina Tarantino. Być może Waltz się bawi rolą - ja czułem ból.

Mówi się, że ile ludzi, tyle opinii. Zgadza się, dlatego opinie o Spectre są mocno podzielone. Dla jednych będzie to powrót do przeszłości i takiego Bonda, którego najbardziej lubią, u drugich wywołają tęskniące spojrzenia za zwierzęcym, craigowskim agentem. Tak kończy się epoka szóstego Jamesa Bonda. No szkoda.


tytuł oryginalny: Spectre
reżyseria: Sam Mendes
scenariusz: John Logan, Robert Wade, Neal Purvis, Jez Butterworth
zdjęcia: Hoyte van Hoytema
muzyka: Thomas Newman
obsada: Daniel Craig, Lea Seydoux, Christoph Waltz, Ralph Fiennes, Andrew Scott, Monica Bellucci
czas trwania: 148 minut

7 komentarzy:

  1. Wszyscy jak mantrę powtarzają, że to ostatni Bond Craiga - otóż nic bardziej mylnego, aktor ma podpisany kontrakt na jeszcze jeden film, póki oficjalnie nikt nie potwierdzi, że to jego koniec to należy się spodziewać, że Craig wróci jako 007. Zdanie z którego wzięła się ta informacja wynika z faktu, że jakiś dziennikarz zaatakował go pytaniem o kolejnego Bonda dwa dni po zejściu z planu, wkurzony Craig odburknął, że to koniec, gwoli ścisłości potem sprostowywał, że potrzebuje czasu, by odpocząć i przede wszystkim podjąć decyzje - tak więc z osądami i wyborem następnego agenta Jej Królewskiej Mosci wstrzymajmy się przynajmniej do przyszłego roku. Poza tym koniec pokazany w "Spectre" to według mnie otwarta furtka i pytanie do widzów - gdzie możemy pójść teraz? Kontynuować historię, a może zrobić oderwany od całości film? Z Craigiem, a może bez? Po prostu poczekajmy i zobaczmy jaki będzie rozwój sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to moja wina, nie doczytałem, jednak zakończenie filmu wskazuje pewną drogę, zasugerowałem się tym :) pozdrawiam

      Usuń
    2. Po napisach jest informacja, że Bond powróci.. nie wiadomo tylko czy to odnośnik do Craiga, czy do Bonda ogółem ;)
      Co do moich odczuć - ja byłam zachwycona. Niesamowity klimat. Po wejściówce już tak naprawdę byłam kupiona - miałam cary przez cały czas jej trwania. Sceny w Meksyku niezwykle malownicze ;)
      Ukłony w stronę klasyki dla mnie były ciekawe, a sama postać Bonda-Craiga chyba po prostu ewoluowała wraz z nim. Moim zdaniem od samego Casino Royal mogliśmy się spodziewać końca takiego, jak w Spectre :)
      Ja wyszłam z kina oczarowana i chociaż bardziej podobał mi się Casino Royal, to Spetre w moim odczuciu było lepsze od Skyfall ;)
      A co do Waltza - czy ja wiem, czy był przerysowany? Był sobą, jak zawsze świetny :)

      Usuń
    3. Bond zawsze będzie zwracał :) Waltz - no właśnie, był sobą. Czyli był Landą i Schultzem. Tak jak w każdym filmie, w którym go widziałem. Mnie to cholernie drażni. :)

      Usuń
  2. A ja mam mieszane uczucia po tej części. Z jednej strony podobały mi się krytykowane odniesienia do starych Bondów, a z drugiej drażniło mnie skupienie na samej akcji. Trzęsąca się kamera nie jest dobrym sposobem na budowanie napięcia podczas scen pościgów.
    Co do Waltza - mi się jego postać podobała. Coś a'la zły charakter z Goldfingera, boss zła z kotem na kolanach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że dawno nie było Bonda, który tak bardzo by podzielił widownię - z jednej strony te spojrzenia w przeszłość przeszkadzają, z drugiej budują ten film. Wszystko byłoby ok, ale ten spartolony scenariusz...
      Waltz - karykatura karykaturą, ale ja wciąż widzę kolesia z Quentinem gdzieś z tyłu głowy :/

      Usuń
  3. 29 yrs old Programmer Analyst II Bar Rand, hailing from Laurentiens enjoys watching movies like Galician Caress (Of Clay) and Quilting. Took a trip to Kasbah of Algiers and drives a Mercedes-Benz 38/250 SSK. artykul

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...