wtorek, 24 czerwca 2014

300: Początek imperium (2014)


tytuł oryginalny: 300: Rise of an Empire
reżyseria: Noam Murro 
scenariusz: Kurt Johnstad, Zack Snyder
obsada: Sullivan Stapleton, Eva Green, 
Lena Headey, Rodrigo Santoro



Drugi obraz o wojnie grecko-perskiej, tym razem z perspektywy dzielnego Ateńczyka, Temistoklesa. Film sprawnie zrealizowany, ale nie dorównujący do pięt poprzednikowi sprzed 8 lat. Debiutantowi Murro zabrakło do Zacka Snydera - kino dla koneserów gatunku.






300: Początek imperium ciężko nazwać drugą częścią obrazu Snydera z 2006 roku. Nie jest to także sequel, bowiem swoją legendę Temistokles tworzy równolegle z tym co, Leonidas wyprawia pod Gorącymi Wrotami. I o ile rzeźnia, jaką urządza sobie król Sparty jest majstersztykiem, o tyle działania Temistoklesa pozbawione są pazura ciekawości, a on sam jawi nam się jako bohater kompletnie pozbawiony charyzmy. 

Trwa wojna. Bezlitosny Kserkses pała żądzą zemsty po śmierci ojca, Dariusza. Poprzysiągł sobie spalić Grecję, wybić mieszkańców, obalić nieśmiertelne legendy greckich bohaterów. Gdzieś obok konfliktu państwowego, swoją prywatną wojenkę toczą Temistokles (Stapleton) z Artemizją (Green). Twórcy postawili na schemat znany z 300 - ważniejszym jest starcie mocnych charakterów i osobowości, to one nadają filmowi wyższych obrotów. Tyle, że jest jeden mały problem - wrogość pomiędzy ateńczykiem a Artemizją w żaden sposób nie podnosi temperatury i napięcia. Kipiący testosteronem Leonidas i perski wybryk natury kompletnie zdominowali ateńsko-perski tandem. To co charakteryzowało króla Sparty, miało wpływ na całą otoczkę filmu Snydera - dynamiczne i żywe kolory, świetne sekwencje scen walki, znakomite efekty specjalne oraz przesiąknięty ironią humor. Tego wszystkiego brakuje u Murro. To jaki jest Temistokles, ma wpływ na to co go otacza - wyblakłe krajobrazy, wyblakli towarzysze, wyblakła historia.


To czego nowym 300 brakuje najbardziej, to porządny scenariusz. Tym większe zdziwienie ogarnia, biorąc pod uwagę, że odpowiedzialni za niego są ci sami autorzy, co w filmie Snydera. Sceny zdają być się być wymieszane, brakuje synchronizacji - potrzeba uważnego oka, by połączyć historię w logiczną całość. Ale żeby nie było - 300: Początek imperium wypada blado tylko w porównaniu z 300 Snydera. Oba filmy są na swój sposób perełkami, bo próżno szukać we współczesnym kinie filmów tak pełnych komiksowości. Dlatego, jeżeli dla kogoś obraz Murro będzie pierwszym spotkaniem z greckimi herosami według Franka Millera (serio, są tacy?), to mimo wszystko powinien być usatysfakcjonowany. Ja, który część z 2006 roku pożerałem wszystkimi zmysłami, nie jestem. Nawet mimo obecności Evy Green na ekranie :)

Lepszym rozwiązaniem byłoby pozostanie Snydera na stołku reżyserskim - bez jego oka, obraz traci i automatycznie zmusza do zadania sobie pytania: czy ten film był potrzebny? Obie produkcje są jak dwa greckie państwa - 300 niczym Sparta, nie bierze jeńców, a 300: Początek imperium jak Ateny - schowane za podwójną gardą, bez pomysłu na przyszłość. 




Łapcie trailer!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...