poniedziałek, 19 października 2015

Legend (2015)



Bracia Reginald i Ronald Kray znali się na rzeczy - londyński półświatek lat 60' trzymali krótko. Wszelkie próby oporu i zatruwania sprawnie (niekoniecznie legalnie) działającego biznesu kończyły się w sposób brutalny i bezwzględny - albo na intensywnej terapii albo z kulką w czaszce. Bezkompromisowość i skuteczność w działaniu owiały braci Kray legendą. Ponurą, ale jednak legendą. Reżyser Brian Helgeland stara się przybliżyć, co determinowało braci w osiągnięciu gangsterskiego szczytu. 










Reggie Kray - playboy, biznesmen, przyczajona bestia, której wystarczy drobna iskra do pokazania swojego zwierzęcego oblicza. Reggie doskonale zna siłę swoich pięści, a wzmocnione kastetami stanowią niewątpliwie groźną broń. Ronnie'mu szkoda czasu na kaleczenie knykci - pięść można zastąpić młotkiem. Ręka nie boli, a skuteczność podwójnie większa. Sama świadomość niebezpiecznego narzędzia w rękach paranoidalnego schizofrenika jest wystarczająco porażająca. Ronnie to również przedsiębiorca o absurdalnych pomysłach oraz zdeklarowany homoseksualista (oczywiście aktywny, bo tylko pedzie są pasywni). Na pierwszy rzut oka, bracia, oprócz wyglądu, różni prawie wszystko. Do mafijnego wierzchołka zmierzają jednak obaj, tyle że innymi ścieżkami. Oprócz obranego celu, łączy ich jeszcze jedno - twarz Toma Hardy'ego.


Należy to wyraźnie napisać - bez Hardy'ego, Helgeland zbierałby cięgi. Charyzmatyczny, naładowany ekspresją, kradnie każdą scenę, w której się pojawia - niezależnie czy jest enigmatycznym Reggie'm czy obłąkanym Ronnie'm. Hardy potrafił wykreować dwie skontrastowane ze sobą osobowości, pełne różnic, począwszy od akcentu, na zachowaniu kończąc. Aktorski komfort Brytyjczyka nie powinien być niespodzianką - stonowany ponurak transformujący się w niepohamowaną bestię, to bez wątpienia jeden z plusów w zawodowym emploi aktora.

To, że Hardy jest największym wygranym filmu, jest niewątpliwie zasługą jego samego, ale i scenariuszowych usterek. Czepiam się, bo brakuje tutaj ciągłości opowiadania, które Helgeland maskuje Hardym. Gdy zawodzi logiczność, reżyser wykorzystuje ekspresję aktora i konstruuje scenę, w której ten będzie mógł się wykazać. Nadużywanie Hardy'ego stoi w opozycji do postaci Frances, granej przez Emily Browning. Cholernie ważna, żyjąca na co dzień w gangsterskim tyglu Kray'ów zostaje przez Helgelanda zmarginalizowana, a to przecież jej głos płynie z off'u. ubierając czyny bliźniaków w legendarne odzienie. 


Legend to nie jest jednak zły film. Poza scenariuszowymi rysami, dostajemy sporą dawkę emocji okraszoną klimatyczną muzyką Cartera Burwella, z doskonale dobraną scenografią. Jednak Legend to nie tylko gangsterka, strzelaniny i Londyn lat 60' - to także solidna dawka poczucia humoru. Karykaturalny Ronnie dostając szaleńczego napadu jest bezbłędny, a scena bójki między braćmi jest humorystyczną wisienką na torcie. 

Film Briana Helgelanda to dobre, mięsiste kino z niesamowitą rolą Toma Hardy'ego. Reżyser, mimo że porusza się utartymi ścieżkami, to robi to dość sprawnie - nie unika wad, ale nie daje powodów do niezadowolenia. Legend to film idealny na deszczowe, posępne wieczory. Ode mnie siódemka. 


tytuł oryginalny: Legend
reżyseria: Brian Helgeland
scenariusz: Brian Helgeland
zdjęcia: Dick Pope
muzyka: Carter Burwell
obsada: Tom Hardy, Emily Browning, David Thewils, Christopher Eccleston, Taron Egerton
czas trwania: 131 minut





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...