tytuł oryginalny: Inside Llewyn Davis
reżyseria: Joel Coen, Ethan Coen
scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen
obsada: Oscar Isaac, Carey Mulligan,
Justin Timberlake, John Goodman
Kameralna ballada z życia folkowego muzyka według braci Coen. Klimatyczne lata 60., gdzie za chwilę wybuchnie szał na Boba Dylana, plus mało skomplikowana ale wdzięcznie rozpisana fabuła tworząca film, który ogląda się z dużą przyjemnością.
Kim jest Llewyn Davis? To muzyk folkowy, który po śmierci partnera z zespołu, próbuje szczęścia jako solista. Mając w pamięci losy innych bohaterów filmów braci Coen, możemy śmiało podejrzewać, że jest z góry skazany na porażkę. Ale jaka jest różnica między nimi a Llewynem? Otóż muzyk jest utalentowany. I robi wszystko by ten talent zmarnować. Nie został pokrzywdzony przez los (Larry Gopnik z Poważnego Człowieka), nie jest zblazowanym amatorem trawki (Big Lebowski). Ma możliwość by pokierować swoim życiem. Z Llewynem wygrywa jednak lenistwo, nieodpowiedzialność, czasami bywanie nadętym dupkiem. Po co film o gościu mającym szansę na lepsze jutro, który i tak staje się nieudacznikiem?
Coenowie robią na przekór schematom. Nie widzimy narodzin wielkiej
gwiazdy. Nie widzimy nawet upadku, no bo z czego? Fajnie jest zobaczyć w końcu
coś innego niż typ kariery "od zera do bohatera". A przy tym można
się pośmiać - Llewynowi nie ma czego współczuć, sam przecież dokonuje
nietrafionych wyborów. Akcja filmu dzieje się na przestrzeni kilku dni, a
niefrasobliwość Davisa może być przykładem jak przegrać życie i zrazić do
siebie ludzi. Davisowi towarzyszy kot Ulisses, który nieustannie mu się wymyka -
podobnie jak szansa na polepszenie losu. Ale bracia Coen ukrywają gdzieś przestrogę
- uwaga, nawet jeśli ktoś bardzo chce, to nie zawsze musi wyjść po jego myśli.
Tułaczka muzyka za karierą przypomina jego życie - kręci się, co chwila
wracając w to samo miejsce a po drodze poznaje ludzi, którzy jak jeden mąż
odradzają mu dalsze próby, a nawet bezlitośnie go wyśmiewając.
Nieporadność Llewyna jest ujmująca. Mimo, że swoim
antypatycznym usposobieniem może odpychać, to po pewnym czasie złapiemy się na trzymaniu za
niego kciuków. Właśnie dlatego warto wygodnie usiąść i z uśmiechem na ustach
obejrzeć film Coenów. To nie wszystko, bo rewelacyjna jest tu muzyka. Z
zaskoczeniem przyjąłem wiadomość, że Oscar Isaac, czyli Llewyn, sam wykonywał
swoje partie wokalne. Trzeba przyznać, że robił to świetnie. Moja rada - jeśli
kiedykolwiek pojawi się muzyka z filmu to pędźcie do sklepu i kupujcie! Na duży
plus zasługuje gra aktorska. Prócz świetnego Isaaca, dobrze wygląda Carey
Mulligan oraz niezrównany John Goodman. Ale na mnie największe wrażenie zrobiła
scena nagrywania piosenki w studio muzycznym - nie będę opowiadał, to trzeba
zobaczyć!
Co jest grane, Davis? to uczta dla oka i ucha. Film przyjemny, nieco ironiczny, ale
warsztatowo zrealizowany. Jeżeli ktoś ma ochotę się pośmiać, to proszę nie
włączajcie głupich komedyjek tylko zasmakujcie wysublimowanego dowcipu braci
Coen. Gwarantuję, że nie doświadczycie niestrawności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz