tytuł oryginalny: 47 Ronin
reżyseria: Carl Rinsch
scenariusz: Chris Morgan, Hossein Amini, Walter Hamada
obsada: Keanu Reeves, Hiroyuki Sanada,
Ko Shibasaki, Tadanobu Asano
Debiutant Carl Rinsch hołduje japońskiej kulturze. Legendarna historia 47 roninów chcących pomścić swojego pana i odzyskać utracony honor. Bezbarwny Keanu Reeves w nieudanej próbie oddania ideałów Kraju Kwitnącej Wiśni.
Znawcą kultury japońskiej nigdy nie byłem i prawdopodobnie nie będę, więc pewnych rzeczy mam prawo nie rozumieć. Ale wiem jedno - honor, lojalność, przestrzeganie kodeksów należą to najważniejszych jej cnót. Umrzeć honorowo było dla XVIII wiecznego samuraja zaszczytem i spełnieniem. Roninowie (samurajowie nie mogący nazywać się samurajami) Carla Rinscha sprawiają natomiast wrażenie, jakby w procesie zemsty za śmierć pana kierowali się nie oddaniem i lojalnością, a indywidualną potrzebą zapłaty za spotkane przykrości. Podobnie sprawa ma się z powściągliwością, z jakiej znani są Japończycy. Bohaterowie filmu są rozedrgani, chaotyczni. A przecież tylko samurajowie postrafią być fantastycznie zdystansowani, jak nikt inny. Jedynie Keanu Reeves próbuje być opanowany, ale robi to w sposób nieudolny, prezentując się niczym szara kartka papieru na tle kolorowej prasówki. Jeżeli samuraj nie może i nie ukazuje swojego rozgoryczenia, to wszystko winno się malować na jego twarzy. W 47 roninach tego nie ma - Reeves i jego skośnoocy towarzyszy są niczym marionetki, którzy szukają zemsty bo tak nakazuje scenariusz a nie honor.
Zdaję sobie sprawę, że smoki, duchy, wiedźmy i inne zjawiska są nieodłącznym elementem japońskich wierzeń. Wrzucenie tego miszmaszu miało na celu podkręcenie efektowności filmu i wzmocnienie wrażeń wizualnych (3D i wszystko jasne). Ale lepszym posunięciem byłoby pozbycie się nadprzyrodzonej formy i wzięcie przykładu z Ostatniego samuraja Zwicka, gdzie, pomimo potoku patosu, wyszło zgrabnie i przejmująco. A Rinsch naraża swój film na śmieszność i kiczowatość. To dowód, że powierzanie kamery nowicjuszowi było błędem. Rinsch to nie ten kaliber i szkoda, że zmarnował materiał na dobry film. Ale człowiek na błędach się uczy. Z obawą i rozgoryczeniem patrzę na ścieżkę z której zbiega Keanu Reeves, do którego już wiecznie będzie przypięta łatka wybrańca z Matrixa. Aktorem wybitnym nigdy nie był, ale jest już w takim wieku, że wykrzesać z siebie choć trochę umiejętności aktorskich powinien. Niestety, nie udaje mu się nie być mdłym i bezpłciowym, a co najgorsze - wtóruje mu reszta obsady. Dramat.
47 roninów kompletnie odradzić nie mogę, bo każdy film niesie ze sobą jakąś pożyteczną lekcję. W tym wypadku jest to solidna dawka wiedzy kulturowej. Od strony filmowej, obraz Rinscha jest głupią papką pełną sprzeczności. Chcecie obejrzeć coś ciekawego z kulturą japońską w tle? Odsyłam do wcześniej wspomnianego Ostatniego samuraja. Na recenzowanym przystanku radzę nie wysiadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz