wtorek, 1 kwietnia 2014

Witaj w klubie (2013)


tytuł oryginalny: Dallas Buyers Club
reżyser: Jean-Marc Vallee
scenariusz: Craig Borten, Melisa Wallack
obsada: Matthew McConaughey, Jared Leto,
Jennifer Garner, Steve Zahn


Autentyczna historia o homofobicznym Teksańczyku, który po zdiagnozowaniu u siebie wirusa HIV, przeobraża się z łajdaka w mniejszego łajdaka, ale z pierwiastkiem altruizmu. Brawurowa kreacje Matthew McConaughey'a oraz nieco mniej Jareda Leto, za które dostali po Oscarze.





Ron Woodroof (McConaughey) to typowy przedstawiciel klasy robotniczej Teksasu lat 60. Miłośnik rodeo, używek, przypadkowego seksu. Homofob, egoista, cwaniak. Jego proste życie zaburza diagnoza - HIV. Zostało mu 30 dni życia. Miesiąc to nie dużo, więc Ron w końcu trzeźwieje i robi wszystko, by przeżyć. A w międzyczasie przemyca nam  przypowieść, że w obliczu śmiertelnej choroby możemy przewartościować dotychczasowe poglądy i najzwyczajniej w świecie stać się lepszym człowiekiem. Ron nie tylko zmaga się z chorobą - ograniczenia kulturowe i brak wiedzy powodują, że odwracają się od niego koledzy, zostaje napiętnowany przez lokalsów. Woodroof umiera fizycznie i społecznie.

Zastanawiałem się w jakie ramy wpasować Witaj w klubie. Vallee kręci "w sprawie", wystawia Woodroofowi laurkę, ale nie ma w tym przesady. Bo Ron nie jest typowym amerykańskim bohaterem - w homoseksualistach dostrzegł po prostu ludzi, ale wciąż ich nienawidzi. Dla mnie jest to film walki - o życie, o akceptację samego siebie, o lepsze postrzeganie środowiska gejowskiego, a nawet walki z upierdliwymi urzędnikami państwowymi. Ciągle ktoś gdzieś walczy, użera się z czymś, nie ma czasu na odpoczynek. Ale to są lata 60' - niespokojne czasy, gdzie w tle zaczyna się rewolucja seksualna, a nad głowami czai się widmo wojny atomowej. Sam Ron jako inicjator lekowej rewolty, w środku się za bardzo nie zmienia - nadal lubi sobie wypić, zaliczyć panienkę, pogardzić homosiem. A przy tym wciąż żyje i zarabia pieniądze. Wyjątkiem jest poznanie Rayona (Leto), transseksualisty geja, z którym nasz elektryk zawiązuje specyficzną, podpartą wspólnym biznesem przyjaźń. Rayon bowiem pełni tutaj rolę katalizatora zmian. To u niego Ron dostrzega, jak to jest być nieszczęśliwym, zagubionym, kruchym. I sam zaczyna doceniać dar życia.

Gdyby nie kunszt aktorski McConaughey'a oraz Leto, Witaj w klubie ugrzązł by gdzieś po drodze i do szerszej publiczności nie trafił. Po gali oscarowej dałem ponieść się histerii po porażce DiCaprio. Całkiem niesłusznie. Postać wykreowana przez McConaughey'a jest wyrazista, prawdziwa, rewelacyjna. Jared Leto również jest świetny, ale czyż on nie ma naturalnych predyspozycji do grania przewrażliwionych gejów/transseksualistów/narkomanów? Z kolei Jennifer Garner znów udowodniła, że jest mdła i jednostajna. Ale za to uroczo przeklina. Słówko o reżyserze, raczej anonimowym Jeanie-Marc'u Vallee. Z racji tego, że jest Kanadyjczykiem, nadal będzie lekceważony przez Amerykanów, ale tu widać spory potencjał. Z pewnością nominacja by mu się przydała do popchnięcia kariery, bo film zrealizował bardzo dobrze, wręcz podręcznikowo.

Są co najmniej trzy powody by zachęcić do obejrzenia Witaj w klubie. Raz - po prostu dobre kino. Dwa - świetny kreator i jeszcze lepsi odtwórcy. Trzy - lekcja historii. Bezcennym zobaczyć jest przerażenie jakie wywoływało słowo "AIDS", co tylko potwierdza, że amerykańskie społeczeństwo lat 60., szczególnie jego południowa część, było zabetonowane i rządziła nim ignorancja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...