sobota, 19 kwietnia 2014

Grand Budapest Hotel (2014)


tytuł oryginalny: The Grand Budapest Hotel
reżyseria: Wes Anderson
scenariusz: Wes Anderson
obsada: Ralph Fiennes, Tony Revolori, Adrien Brody,
Willem Dafoe, Edward Norton, Tilda Swinton


Plejada gwiazd wynajmuje pokoje u Wesa Andersona. Fikcyjne wschodnioeuropejskie państewko o wdzięcznej dla Polaka nazwie Żubrówka, to miejsce nowego filmu autora Kochanków z księżyca. Baśniowo, ironicznie, perfekcyjnie. 







Muszę się przyznać - twórczość Wesa Andersona jest mi nieznana, nie miałem okazji obejrzeć w całości żadnego filmu spod jego ręki. Aż do teraz. Grand Budapest Hotel oczarował mnie. Jeżeli wszystkie jego dzieła są równie genialne jak ów recenzowany film, to wychodzi ze mnie lenistwo i ignorancja - pora nadrabiać zaległości. 
1968. Grand Budapest to hotel mający czasy świetności daleko za sobą. Co innego 30 lat temu, kiedy konsjerżem był pan Gustave H. (Ralph Fiennes). Dostępny dla gości przez całą dobę, lubił im dogadzać aż za nadto - znany był z zamiłowania do miłosnych schadzek ze starszymi paniami. Jedna z nich, Madame D., umiera, zostawiając mu w spadku bezcenny obraz, o który bój stoczyć musi z jej synem, Dmitrim (Brody). Wynika z tego szereg komplikacji z morderstwami, ucieczkami i barwnymi postaciami w tle. Można sobie wyobrazić, że jest to właściwie pewnego rodzaju kryminał - ale Anderson doprawia to swoimi miksturami. Groteska, absurd, ironia - smakowite połączenie, podane w pięknej zastawie. Ogląda się to świetnie.

Na łopatki powalił mnie perfekcjonizm wizualny jaki Anderson nam serwuje. Idealne wykadrowanie, dbałość o najmniejsze szczegóły, ujmująca kolorystyka - ostatnio takie cuda widziałem u Spike'a Jonze'a, ale klimat był zgoła odmienny. Ramy czasowe, w jakich osadzona była akcja filmu, umożliwiła reżyserowi tak barwne oddanie kiczowatości, jaka wtedy obowiązywała, zwłaszcza w hotelach. Ale z pewnością nie zabrakło też szczypty autorskiej wizji reżysera - wyszło bezbłędnie. Co jeszcze? Anderson umiejętnie umieszcza w opowieści brutalność i wulgaryzmy. Mimo, że mamy pełno trupów, to film nie traci nic ze swojej urokliwości. Podobnie rzecz ma się z dosyć sporą ilością przekleństw - nawet pospolite "pies to jebał" brzmi z gracją i elegancją. A wszystko to wychodzi z ust pana Gustave'a - rewelacyjnej postaci pełnej kontrastów. Dżentelmen z klasą ale też oryginał, nie mający obaw przed wyrażaniem swojego zdania. Potrafi ugłaskać komplementem ale i za chwilę rzucić mięchem. Człowiek, który wyprzedzał swoją epokę albo jej jeszcze nie dogonił. Ocenić trzeba samemu. 
Zalety można by wymieniać jeszcze długo, ale ostatnia rzecz - Anderson w pewien sposób hołduje kinu. Widać jak wprawnie i błyskotliwie nawiązuje do gatunków i okresów filmowych. Wystarczy zobaczyć scenę ucieczki przed killerem Dmitriego.

Wes Anderson to czarodziej. W magiczny sposób ściąga do siebie całą rzeszę gwiazd, grających na dodatek za półdarmo. Ale oczarowuje też widza - nienagannością i wirtuozerią swych filmów. Zaklęcie, które na mnie rzucił wciąż działa.
  

2 komentarze:

  1. @ zatrudnia aktorów za półdarmo? nie zrozumiałam chyba?
    bardzo bardzo fajna recenzja. Tylko warto byłoby wspomnieć o roli Adriena Brody bo była też baaardzo ciekawa. może zostałby kiedyś bohaterem tygodnia?:)
    Film fenomenalny, obejrze jeszcze nie raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gaże dla aktorów u Wesa Andersona są minimalne. na polski - najniższa średnia krajowa :)
      Brody był równie fantastyczny, ale więcej miejsca musiałem poświęcić jednak Fiennesowi :)
      w przyszłości Brody na pewno przewinie się przez cykl "Bohater Tygodnia".
      dziękuję za miłe słowa uznania i zapraszam częściej! :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...