sobota, 17 stycznia 2015

Gra tajemnic (2014)


Alan Turing - genialny matematyk, kryptolog, ojciec dzisiejszych komputerów. Przy tym człowiek aspołeczny, ukryty homoseksualista. Morten Tyldum dostał w ręce naprawdę ciekawy materiał, z którego można było skroić świetne widowisko. Dostajemy jednak ledwie 'porządne' kino operujące znanymi schematami, a fascynująca postać Turinga zostaje dość szybko odarta z tajemnic. Kierunek w którym prowadzi nas Tyldum wydaje się mylny - Gra tajemnic to opowieść biograficzna, gdzie złamanie kodu Enigmy (z resztą mocno naciągane) miało być wątkiem pobocznym. Zamiast emocjonalnego obnażenia matematyka, Turing walczy o atencję widza z Christopherem, swoim genialnym wynalazkiem.







Warto przypomnieć - Gra tajemnic została nakręcona na podstawie książki Andrew Hodgesa. Traktuje nie o odszyfrowywaniu niemieckich wiadomości, a o Alanie Turingu. Postaci tragicznej, która swój geniusz musiała dzielić z głęboko skrywanym homoseksualizmem. A w tamtych czasach stosunki intymne między mężczyznami były piętnowane i karano za nie więzieniem. Tyldum, reżyser Łowców głów, waha się, którą drogą podążyć - czy skupić się na samym Turingu i jego demonach, czy na mozolnych próbach odkodowania Enigmy. W rezultacie nie wiemy na czym się skupić, bo po kolejnej nieudanej próbie, za chwilę odkrywamy kolejną tajemnicę Turinga. Może się wydawać, że matematyk sam jest niczym Enigma - im bliżej odkodowania maszyny, tym bardziej sam się obnaża przed widzami. 


Do Tylduma można kierować pretensje również za co innego - Norweg nie potrafił (albo nie chciał) odcisnąć na filmie swojego piętna. W swoim ostatnim obrazie pokazał, że nie boi się spektakularnych pomysłów i ciekawych zapętleń scenariuszowych. W Grze tajemnic wyraźnie udeptał sobie ścieżkę, z której nie chciał zejść, kompletnie niczym nie zaskakuje widza. Film jest do bólu przewidywalny i jedynie kapitalny Benedict Cumberbatch sprawi, że nie odejdziemy od ekranu. Kradnie film dla siebie, a reszta jest tłem. Potrafił przepoczwarzyć się z aroganckiego odludka w człowieka, któremu ewidentnie ciążą decyzje, jakie musi podejmować. 


Wydaje się, że głównym problemem nie jest to, jak Tyldum zrobił film (warsztatowo nadal klasa) a czego nie zrobił, aby widza zaciekawić. Dwugodzinny materiał niczym widza nie zaskoczy, rzadko rozbawi, a postać Turinga rozłoży na kawałki bardzo powierzchownie. Więcej czasu poświęca się tu maszynie matematyka niż jemu samemu, a to przecież mogłoby posłużyć za oddzielny film. Tyldum nie pokazał swojego skandynawskiego pazura, nad czym trzeba ubolewać.

JEDNO OKO NA...
Znakomitego Cumberbatcha. Brytyjczyk ukradł film dla siebie, analogicznie do Turinga odizolował się od reszty aktorów, zostawiając ich daleko w tyle. Nominacja do Oscara kompletnie nie dziwi.

DRUGIE NA...
Pogubioną Keirę Knightley. Postaci dramatyczne grane przez aktorkę zazwyczaj wypadają dość komicznie i tak samo było w tym przypadku. Nie pasowała do Cumberbatcha, nie pasowała do filmu. Nominacja do Oscara kompletnie dziwi.






tytuł oryginalny: The Imitation Game
reżyseria: Morten Tyldum
scenariusz: Graham Moore
muzyka: Alexandre Desplat
obsada: Benedict Cumberbatch, Keira Knightley, Matthew Goode, Charles Dance, Mark Strong
czas trwania: 113 minut



2 komentarze:

  1. Ciekawe, bo uczę się o Nim na psychologii ogólnej ;)
    A po trailerze i niestety właśnie po Knightley spodziewałam się tego, co napisałeś ;) Fenomenu Benedicta jeszcze nie rozumiem (ale nie oglądałam z Nim za wiele ;) ) więc pewnie obejrzymy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podejrzewam, że fenomen Benedicta ugruntował się po jego 'Sherolcku', którego nie oglądałem i chyba nie chce oglądać :) ale dla mnie to jest w pełni ukształtowany, fantastyczny aktor.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...