piątek, 9 stycznia 2015

Exodus: Bogowie i królowie (2014)


Ogromnym szacunkiem darzę samego Ridleya Scotta, jak i jego nieprzeceniony wkład w kinematografię. Odnoszę jednak wrażenie, że przydałaby mu się mała przerwa na odzyskanie witalności i poszukanie sposobu na ponowne zaczarowanie widza, tak jak to robi prawie od 40 lat. Ostatnie filmy Brytyjczyka były, trzeba to głośno powiedzieć, nienajlepsze, a żeby  zachwycić się jego kinem, sięgam pamięcią do roku 2007, kiedy to powstał świetny American Gangster. Najnowsza produkcja Scotta nie oferuje widzowi nic ciekawego poza pierwszorzędną realizacją. Reżyser wręcza nam piękną roślinę gnijącą od środka. 








Księga Wyjścia opowiada o wyprowadzeniu Izraelitów przez Mojżesza, a historię znamy wszyscy. To z pewnością ułatwiło Scottowi zadanie, bo nie robi nic by zainteresować nią widza. Siermiężnie realizuje kolejne etapy przemiany Mojżesza z egipskiego wojaka w nawróconego proroka żydowskiej społeczności. Ideowa transformacja jest wątła, naciągana, co automatycznie obdziera głównego bohatera z pierwiastka ciekawości - czyni z niego postać papierową i do bólu przejrzystą. Nie lepiej jest z innymi - wysmarowany samoopalaczem Ramzes to postać mdła i niewiarygodna, zaś charaktery tworzące tło, mają za cel nie wychylać się i pełnić jasno określone role, bez widoków na jakiekolwiek zmiany. A obsadę mamy zacną, poczynając od Bale'a kończąc na epizodach Turturro i Kingsleya. I o ile Bale'a możemy ociosać i wpasować do roli Mojżesza, to postaci odgrywane przez wyżej wymienionych gigantów aktorstwa, nabierają cech niemal groteskowych. 


Pamiętając co zrobił Aronofsky w swoim Noe, Scott poszedł w zupełnie drugą stronę. Nie neguję tego, że nie zinterpretował fragmentu Nowego Testamentu po swojemu. Nie podoba mi się jedynie fakt, że nie nadał filmowi swojego autorskiego sznytu. Nie czujemy Scotta w samym Scottcie. Bezboleśnie idzie na filmowe skróty, omijając grząskie tereny. Reżyser nie zadaje sobie trudu, by Exodus stał się czymś więcej niż scenariuszową wydmuszką. Soczysty klaps należy się również scenarzystom, że nie wycisnęli nic więcej z tak interesującego tematu. Jednak jak wiemy, ekranizacje biblijne rządzą się swoimi prawami. A po 'widowisku' jakie zaserwował nam Scott, doceniam Aronofsky'ego, że potrafił swojemu filmu nadać, kiczowatego, ale jednak kolorytu. 


O scenariuszowej pustce można by pisać więcej. Ale jest też pozytywny akcent filmu. Scott jak nikt inny wyspecjalizował się w tworzeniu niezwykle efektownych sekwencji (niestety kosztem treści). Exodus również dostarcza widzowi wizualnych wrażeń, miejscami wbijając głęboko w fotel. Efekty specjalne i zdjęcia są na najwyższym poziomie, co potwierdza fakt, że Scott wyżej ceni formę niż treść. Widz oczekujący wyłącznie porcji rozrywki, zawiedziony nie będzie. 

JEDNO OKO NA...
Wspomniane już efekty specjalne. Wykreowane z rozmachem, zapierające dech w piersiach. Jeżeli obecny Scott potrafi czymś urzec, to właśnie ponadprzeciętną umiejętnością posługiwania się wizualnymi fajerwerkami.

DRUGIE NA...
Fatalny, zupełnie nieefektowny plakat oraz zbyt długi czas trwania filmu. Dwie i pół godziny to zdecydowanie za długo, jak na szarzyznę płynącą z ekranu.

Powiedzenie 'im starszy, tym lepszy' nie obejmuje Ridleya Scotta. Przynajmniej ostatnio. Exodus to grubo ciosane kino z postaciami o charakterystyce drewnianych kołków. Czas spędzony przed srebrnym ekranem nijak ma się do tego, co pokazuje nam Scott, dlatego odradzam wycieczkę do kina. 






tytuł oryginalny: Exodus: Gods and Kings
reżyseria: Ridley Scott
scenariusz: Steven Zaillian, Adam Cooper, Bill Collage. Jeffrey Caine
muzyka: Alberto Iglesias
obsada: Christian Bale, Joel Edgerton, Ben Kingsley, Ben Mendelsohn, John Turturro, Aaron Paul
czas trwania: 150 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...