poniedziałek, 5 stycznia 2015

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (2014)




Peter Jackson kończy Hobbita. Łezka kręci się w oku, bo nie ważne jak zły byłby film, to każdy pobyt w tolkienowskim Śródziemiu był czymś zupełnie niesamowitym. Orki, elfy, krasnoludy, drzewce, hobbity... Można by jeszcze długo wymieniać. Nie uwierzę, że nikt nie zatęskni za ekranizacjami Jacksona - Nowozelandczyk zrobił dużo dobrego dla kina i jego filmy już na stałe wpiszą się do w kanon klasyki kinowej. I nawet jeśli Hobbit wielokrotnie ocierał się o granicę kiczu - ok, wypunktujmy to ale z przymrużeniem oka, bo kończy się epoka a nam zostanie odświeżanie płyt DVD z przygodami bohaterów Tolkiena.







Hobbit: Bitwa Pięciu Armii - sam tytuł wskazuje, czego powinniśmy się spodziewać. Szczęku żelastwa, setek wypuszczonych z łuku strzał, padających jak muchy orków. Tworząc trylogię z trzystu stronicowej książki, Jackson wiedział, że trzeba czymś wypełnić ekranowy czas. I o ile w dwóch pierwszych częściach gromadka Thorina rzeczywiście wędrowała, to logicznym było, iż skończy się tym co Jacksonowi już we Władcy Pierścieni wychodziło znakomicie - bitwą. Usprawiedliwiam reżysera, bo wydaje mi się, że więcej treści nie mógł wycisnąć bez rozdrabniania książki na naprawdę małe kawałeczki. Jednak należy mu się kara za to, jak sam film zrobił - chaotycznie, od niechcenia, z brakiem odpowiedniego szacunku dla swoich wiernych widzów. Puścił w bój armię bez żadnej odprawy strategicznej.


W Hobbicie: Bitwie... nie dostrzegam ręki Jacksona. W każdej z dotychczasowych ekranizacji, reżyser cechował się zaskakującym instynktem, wiedział na czym dokładnie ma się skupić, by chwycić widza za gardło. Teraz tego zabrakło - ogromny potencjał Smauga jako najbardziej złego ze złych, został brutalnie unicestwiony zanim film tak naprawdę się zaczął. Pójdziemy jeszcze dalej - świetny Bilbo (Freeman) został zepchnięty na dalszy plan za sprawą tragikomicznej postaci Alfrida, która jest tu kompletnie niepotrzebna. Jeszcze dalej - czas, który można było znacznie lepiej wykorzystać, zabiera miłosna historia pomiędzy elfką i krasnoludem czy wiecznie poszukujący dzieci Bard. Wreszcie sama bitwa - komputerowe kłębowisko mrówek, poruszających się bez ładu i składu. Walki, które Jackson tak perfekcyjnie wykreował we Władcy Pierścieni, są arcydziełem w porównaniu z hobbitowską jatką. Nie jest dostatecznie imponująca, nie czuć, że od niej zależeć będą losy Śródziemia, a pozwolenie by nad choreografią wojowników pracował komputer było aż nadto widoczne. Nie wspomnę już o matrixowych wyczynach Legolasa, który wygrywa walkę z grawitacją. 


Jednak trochę tej magii zostało. Mimo bitewnych i  scenariuszowych niedoskonałości, czuć, że znajdujemy się śródziemnomorskim plenerze. Nie od dziś wiadomo, że głównym bohaterem był niezastąpiony green screen, ale nieraz pojawiają się zachwycające nowozelandzkie pejzaże imitujące Śródziemie. Są też dobre motywy muzyczne (jednak ubogo w porównaniu z Władcą...) i stroje z epoki. No i wkrada się nieodzowny patosik, który z filmami Jacksona niemal współistnieje. Tylko nie wiem czy to zasługa samego reżysera czy jego ekipy, która przecież zdążyła się nauczyć pracy nad powieściami Tolkiena.

JEDNO OKO NA ...
Zaskakująco dobrą grę aktorską - kapitalny Martin Freeman, enigmatyczny Lee Pace czy wreszcie zatracający się w obłędzie Richard Armitage. Jedynie postać Thorina dostała tyle czasu ile powinna, a reszta obeszła się ze smakiem.

DRUGIE NA ...
A drugie musiałem zamknąć. Od nadmiarów efektów specjalnych. A raczej od ich nieudolności, bo kwestią nie jest ich ilość, a sposób w jaki są doprecyzowywane. I to się Jakcsonowi nie udało.

Najnowszy i zarazem ostatni już Hobbit to kino nie bez usterek i wad. Ale tak jak już wspominałem - kończy się pewna epoka, a ja nie chcę pamiętać ostatniego spotkania z Śródziemiem jako kompletnie nieudanej. Zwróciłem uwagę na błędy, ale puszczam to w niepamięć. Ma to być widowisko i nim jest. 






tytuł oryginalny: Hobbit: The Battle of the Five Armies
reżyseria: Peter Jackson
scenariusz: Peter Jackson, Fran Walsh, Philippa Boyens, Guillermo del Toro
obsada: Martin Freeman, Richard Armitage, Ian McKellen, Lee Pace, Evangeline Lilly, Orlando Bloom, Luke Evans
czas trwania: 144 minuty



1 komentarz:

  1. Bez złośliwości powiem, że fascynujące jest czytać opinie fanów prozy Tolkiena. Mógłbym generalizować, że wszystko co się im nie podoba, podoba się zwykłemu widzowi.

    Btw. co do błędów - nie udało się przekroczyć masy krytycznej jak we Władcy Pierścieni (prym wiodła trzecia część), ale przy tak ogromnej pracy jest to niestety nieodzowne - inaczej mielibyśmy jeden film na dekadę.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...