czwartek, 1 stycznia 2015

Whiplash (2014)




Rok 2015 zaczyna się z grubej rury. Pierwszy film, pierwsza maksymalna ocena. Tak moi drodzy, Whiplash Damiena Chazelle'a to kino wybitne. Niby prosty film o waleniu w gary, ale nic z tego! Od pierwszego do ostatniego momentu wasze serca będą bębnić równie intensywnie jak pałki perkusyjne w rękach Milesa Tellera. Ale uwaga - film Chazelle'a to nie tylko potężna dawka instrumentalna. To przede wszystkim wędrówka w głąb człowieka, który walczy ze swoimi ograniczeniami. Walczy by je przezwyciężyć i zostać zapamiętanym. Tylko tyle i aż tyle.







Damien Chazelle, rocznik 1985, facet, którego debiut zostaje wyróżniony nagrodą za 'najlepszy film, jakiego nie zobaczysz w kinie obok'. To był rok 2009. 5 lat później dostajemy jeden z najlepszych filmów ostatnich lat. Jeżeli już na początku kinowej drogi, Chazelle produkuje taką perełkę, to strach pomyśleć co będzie dalej. Whiplash to kręta, ciernista ścieżka do marzeń. Ścieżka pełna bólu, cierpienia, wstydu. A na pewno nie tak wyobrażał ją sobie Andrew (Teller). Miało być łatwo i przyjemnie. I byłoby, gdyby nie Fletcher (Simmons), sadystyczny profesor, któremu bliżej do rygorystycznego sierżanta wojskowego niż do poczciwego 'pana od muzyki'. Ale jest też druga strona medalu - czy gdyby nie upór i okrucieństwo Fletchera, to czy Andrew NAPRAWDĘ osiągnąłby sukces? Czy bez tak drastycznych bodźców byłby w stanie przekroczyć granice? 


Sukces sukcesem, ale tu bardziej liczy się, jaką drogę obierzemy, by go dosięgnąć. Sukces można przeliczyć miarą w pełni subiektywną. Dla jednych jest to klepnięcie po plecach, dla innych osiągnięcie poczucia pełni szczęścia i bezpieczeństwa, a jeszcze dla innych stanie się częścią historii. Andrew chce być tym najlepszym. Zwrócenie uwagi Fletchera jeszcze bardziej wzmaga i podbudowuje jego ambicję. Z zahukanej chłopaczyny przeistacza się w pewnego siebie młodzieńca. Otwiera się na świat. Ale muzyczne oczekiwania Fletchera brutalnie weryfikują jego entuzjazm. W chwili ostatecznego wyboru, Andrew odcina się od świata, izoluje się od wszystkiego, co mogłoby mu przeszkodzić w tworzeniu własnej legendy. Staje się cynicznym perfekcjonistą, którego nie są w stanie złamać bezlitosne upokorzenia. Ale dla Fletchera to wciąż za mało, bo geniusza trzeba wyciosać z naprawdę grubego drzewa. 


Myślicie sobie, w jaki sposób konfrontacja ucznia z mistrzem może być aż tak ciekawa? Spójrzcie na zdjęcie powyżej. Ładunek emocjonalny jaki Whiplash serwuje jest przeogromny. Chazelle nie bawi się z widzem w przecieranie szlaków, tylko od razu wrzuca go w środek piekła. Przeżywa z Andrew każde niepowodzenie, każdą iskrę radości, wreszcie odczuwa każde uderzenie pałki - czy to z wściekłości, czy z chęci osiągnięcia perfekcji. Intensywność filmu jest porażająca - gwarantuję, że wasze emocje będą równie obficie krwawić, jak dłonie Andrew po swoim perkusyjnym reżimie. I gdy powoli wszystko staje się jasne, reżyser znów postanawia się z nami zabawić. Kiedy napięcie zaczęło stygnąć, nadeszło finalne uderzenie. Jedne z najlepszych w historii kina. Nic więcej nie zdradzę.

JEDNO OKO NA ...
Dwóch panów, którzy zabrali część wizualną tylko i wyłącznie dla siebie. Miles Teller udowadnia, że drzemie w nim potencjał do prawdziwego grania, a nie partnerowania Efronowi w głupich komediach. A J.K. Simmons... diabelskie wcielenie profesora perfekcjonisty jest cholernie dobre. Jedne z lepszych w ostatnim czasie. Jego sadyzm jest tak realny, że naprawdę współczułem Tellerowi. 

DRUGIE NA ...
Oczywiście na stronę dźwiękową. Bo cichym bohaterem filmu jest przecież muzyka. Genialna, widowiskowa, zapierająca dech w piersiach. Jeżeli doczekamy się płyty z soundtrackiem, to jestem pierwszy w kolejce.

Chyba po raz pierwszy zdarza mi się, aby po skończonym seansie, ludzie wstali z miejsc i bili brawo. To znak, że jednak nie tylko ja byłem oczarowany. Miewacie czasem takie uczucie, że kiedy obejrzycie świetny film, to przez kilka dni później, opowiadacie każdemu co widzieliście? Whiplash to właśnie ten rodzaj kina - czaruje i nie daje o sobie zapomnieć. Wysyłam do kina, każdego!






tytuł oryginalny: Whiplash
reżyseria: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chaezelle
muzyka: Justin Hurwitz
obsada: Miles Teller, J.K. Simmons, Paul Reiser, Melissa Benoist
czas trwania: 105 minut






2 komentarze:

  1. Powiem tak.. PRAWIE powalił ;)
    Odnoszę bardzo ten film do siebie - trafiłam na ostrego nauczyciela muzyki (nie aż tak :P), ale jednak. Ale miałam takiego w szkole. I tak jak tu każdy chciał się od niego uczyć.
    Dużo prawdy jest w tym filmie. Duże emocji. Każde uderzenie podkreśla kolejne sceny. Gra aktorska miodzio. Zakończenie.. rzeczywiście, rewelacja :)
    Sama nie wiem, czego mi zabrakło do 10. Szczęka opadła, ale dopiero na koniec. Oglądałam z zapartym tchem, ale... może za mocno się nastawiłam ;)
    W każdym razie kino wielkie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, PRAWIE robi wielką różnicę :)
      Dla mnie to był przeogromny ładunek emocjonalny, każde uderzeni pałki jeszcze bardziej zgęstniało atmosferę. A zakończenie - jedne z najlepszych jakie widziałem do tej pory.
      Wiesz, wydaje mi się, że wystąpił syndrom tzw. zawyżonych oczekiwań. Mnie dotknęło to po 'Bogach' chociaż 9 w twoim przypadku to jest i tak baaardzo wysoka ocena :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...